Rozkminy bazgrane nocą #1
Aaaaaaaaaaaa! (Tak, to jest dokładnie ryk z "Immigrant song" Led Zeppelinów). Czemu wydaję z siebie na wstępie ryk rozpaczy?
Może dlatego, że znowu mamy środek nocy. Czas, który teoretycznie powinnam poświęcić na regenerację swego opasłego cielska. Ewentualnie, czas, by szykować się do najważniejszego (i najtrudniejszego) zadania w moim życiu, czyli w telegraficznym skrócie- do bycia matką (no, w końcu skądś tytuł bloga musiał się wziąć, prawda?).
Niestety, nie jest mi to dane. Spytacie pewnie czemu nie odłożę telefonu i po prostu nie spróbuję zasnąć. Nie jest to takie proste z kilku mniej lub bardziej prozaicznych powodów:
- Mój mąż (przysięgam, kocham go nad życie - no, może poza momentami, w których potrafi zasnąć w 30 sekund) ZNÓW chrapie mi do ucha i nie sposób go "dezaktywować". Nawet siłą.
- Zuzeł, czyli dziecko JESZCZE w brzuchu postanowiło, że to najlepszy czas na brejkdensy i stawianie się w poprzek.
- Moja poduszka już od dawna odmawia mi współpracy. Odkąd zrezygnowałam z klasycznego puchu na rzecz rzekomo medycznej jednostki, moje plecy i głowa cierpią. Może to najwyższy czas błagać puchówkę o drugą szansę?
- Jestem zwyczajnie głodna. Nie, nie głodna wiedzy. Głodna- spragniona żarcia, kanapki z szynką czy czegoś tam. Nie zamierzam oczywiście żreć po nocach, bo od tego tylko dupa rośnie, ale dyskomfort jest okrutny.
Mogłabym zapewne rozdrabniać się nad tym wszystkim dalej i odmyślnikowywać kolejne powody. Prawda jest jednak taka, że czuje się strasznie maluczka wobec tego co się dzieje, wobec zmian, które zachodzą we mnie, w moim otoczeniu (jeszcze w dobie koronawirusa). Od paru dni, kiedy odsypiam noce jak ta, śni mi się, że Zuzeł jest już na wierzchu. W tych snach, dzieją się rzeczy komiczne, jak i tragiczne, np awantura o puder. Wszyscy mi mówią, że to znak że jestem gotowa, że czekam na wyklucie.
Chuja, za przeproszeniem, wiecie.
Co prawda to nadal siódmy miesiąc i do wspomnianego wyklucia jeszcze (daj Zeusie) trochę czasu, ale ja zaczynam odczuwać stres. Co jeśli źle się zapakuję do szpitala? Co jeśli akcja zacznie się w środku nocy/gdy zostanę sama? A jak już będzie po wszystkim… to jak to właściwie będzie? Rany boskie, za dużo pytań na które nikt nie potrafi odpowiedzieć z sensem. Bo niby jak? Każdy rodzic i każdy dzieć jest inny. A to, czy zdążymy z remontem pokoiku i czy uda mi się odstawić segregację ciuszków rodem z pinteresta to już w ogóle inna sprawa.
Najgorsze, że chrapanie Miśka przybiera na sile.
Komentarze
Prześlij komentarz